Przejdź do głównej zawartości

NA MARGINESIE / "Napoleon" Ridleya Scotta

 
Napoleon / reż. Ridley Scott / 2023 / fot. materiały prasowe (fragment plakatu)
Najtrudniej jest zrobić wyważony film. Zwłaszcza, jak robi się film o szaleństwie (i szaleńcach). Zwłaszcza, kiedy jest to dość szalone przedsięwzięcie - a takim jest z pewnością film historyczny (czy może kostiumowy).

Napoleon, pod batutą Ridleya Scotta, to film tak doskonale wyważony, że aż przy tym niebezpieczny. Niebezpieczny o tyle, że daje wgląd w psychikę człowieka, który rzeczywiście się chyba przechylił na stronę z której nie ma powrotu - mianowicie na 'ścieżkę bogów'. Spojrzeć z bliska takiemu człowiekowi w oczy, to chyba trochę jakby spojrzeć w czarną dziurę - w czeluść bez dna i bez czasu. Trzeba uważać, żeby tam nie zostać, żeby nie dać się wciągnąć.

'Bóg wojny', jak zwano Bonapartego, sam określił, że idzie dokładnie tam, gdzie wcześniej Juliusz Cezar i Aleksander Wielki - co w filmie usłyszymy, gdy pisze list spod piramid. Tak, jakby ciężar tej deklaracji, był tak zobowiązujący, a zarazem szalony - że aby samemu się do niego przekonać, trzeba zobaczyć to zdanie przed sobą. Wylać atrament na pergamin, to jak ciąć szablą podczas szturmu (na fort w Tulonie) - niby szybki ruch ręką - a jednak skinienie bóstwa, które w ten sposób wysyła na rzeź setki i tysiące ludzi.

To, że Joaquin Phoenix potrafi zagrać cesarza (i szaleńca), wiadomo od czasów "Gladiatora" - ale w "Napoleonie" udowadnia, że potrafi zagrać chyba wszystko. Potrafi ściągnąć na ziemię bożka i na powrót uczynić go człowiekiem. Bonaparte w jego wykonaniu jest zadziwiająco ludzki, drobny, kruchy i delikatny. Poddaje się manipulacjom doradców, ugina pod ciężarem emocji erotycznej, wikła w ambicjonalne rozgrywki z przeciwnikami. Aktor stworzył tak złożony portret człowieka, który zatrząsł epoką, że z łatwością można uwierzyć, że tak to właśnie się odbyło.

Bo to jest przede wszystkim bardzo kameralny dramat. Owszem, są sceny pełne rozmachu (przede wszystkim wielkie i imponujące realizacją bitwy), otoczenie również jest znakomicie odtworzone (od ulic i gabinetów Moskwy czy Paryża, po guziki i spinki w niesamowicie wiernych strojach z epoki) - jednak wszystkie te fajerwerki są tylko dodatkiem do intymnego portretu samotności głównego bohatera. Samotności tak wielkiej, tak przemożnej i tak bezbrzeżnej - że chyba nawet sam Phoenix robi w pewnym momencie krok w tył - i zostawia widzowi pole do interpretacji. To jest właśnie ta skala mistrzostwa - umiar i powściągliwość.

Wyważenie. Kto szykował się na film wojenny, niech poczeka na wycinki samych bitew (trzech i pół) i obejrzy je sobie na Youtube (powiedzieć spektakularne, to nic nic nie powiedzieć). Kto spodziewał się intrygi politycznej - niech zobaczy pierwsze 40 minut (misterna, krwawa - ale i nie przegadana). To nie jest bowiem łatwe, płytkie kino sensacyjne. To dramat - naprawdę głęboki i wielowymiarowy dramat - z równorzędnymi, mniejszymi dramatami w środku (Marii Antoniny, Robespierr'a, Józefiny). Towarzyszymy przede wszystkim tym wielkim, historycznym postaciom - stoimy obok nich jakbyśmy z nimi rozmawiali - i choć nie widzimy przecież wszystkiego, widzimy przecież dostatecznie wiele żeby ocenić, że to jednak są ludzie (nie żadni bogowie).

Napoleon to postać tragiczna, odmalowana z kunsztem i niezwykłą czułością dla tej postaci. Naprawdę trudno byłoby - tylko na podstawie filmu - wyrobić sobie jakiekolwiek zdanie o tym człowieku. Bonaparte wielokrotnie częściej się trzęsie, łka i plącze - niż wścieka, miota gromy czy wpada w szał. Absolutnie ujmujące są niektóre jego zachowania - w których wygląda po prostu jak wielkie, trochę nawet niezdarne  dziecko. Nie ma w tym jednak jakiegoś rozkapryszenia czy bezmyślności - przeciwnie, raczej zdziwienie i pewna nieporadność - które nadchodzą, gdy pomimo całej logiki i całego wysiłku, rzeczywistość okazuje się wymykać  wyobrażeniom. Napoleon zdaje się tak naprawdę nikogo nie widzieć i niczego nie słyszeć - i choć stara się za wszelką cenę wyrwać z tej wewnętrznej walki z własną wyobraźnią - ponosi osobistą klęskę za klęską. Pewnie że tragiczne - ale i jednak niezwykle przy tym heroiczne.

Ridley Scott w kwestii realizacji postawił na pewną teatralność - poza wielkimi bitwami (które też są dość ciasno ujęte), większość scen dużych i małych rozgrywa się na tle jakby scenicznego pudełka (z wieloma warstwami w tle, ale jednak pudełka). Takie ujęcia podkreślają tylko klasyczność dramatu, uwypuklając jego postacie (wszystkie bez wyjątku - od ministra, przez dragona, po służących - na poważnie zaangażowane w stworzenie przekonującego świata). Żadne frywolne gesty, czy małe scenki (zdrady łóżkowe, negocjacje gabinetowe, itd.) nie zakłócają, z żelazną konsekwencją, prowadzonej linii dramatu. Nic nie odwraca uwagi, wszystko podbudowuje opowieść (jest w tym jakiś bonapartyzm).

JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM:

Najbardziej przerażające jest uświadomienie sobie skali zniszczeń - co film uczciwie robi na wstępie i na końcu. Niepojętym doświadczeniem jest zobaczyć, jak tysiące mężczyzn maszerują na pewną śmierć równym szeregiem tyraliery - będąc przy tym zmiatanym, rozrywanym i masakrowanym w każdy możliwy sposób - a przy tym wciąż wznosząc okrzyki o nieustającej miłości do swojego cesarza. Co zrobił ten człowiek z tymi ludźmi, że pomimo iż odsunięto go przecież od władzy - poszli za nim raz jeszcze, na mokrą łąkę pod Waterloo - żeby zginąć, zamiast uznać własną porażkę (i przy okazji przeżyć).

Zwycięstwo. To im zrobił Napoleon - zwycięstwo, po zwycięstwie i do kolejnego zwycięstwa (nawet kilka porażek nie jest w stanie tego przyćmić). Smak zwycięstwa uzależnia w tak przemożny sposób, że nie da się od niego uwolnić. Jeśli komuś dane było uczestniczyć w geniuszu - być jego częścią (bez względu czy jako tworzywo, czy autor) - to prawdopodobnie przepadł z kretesem. Wiktoria zmienia wszystko, dlatego właśnie siwe wiarusy idą setkami na śmierć, machając z werwą sztandarem Francji i nie uchylając się od kul, kartaczy, szabel i bagnetów. Biorą przecież udział w boskim planie, tworząc historię pod dyktando geniusza (bo był wojskowym geniuszem, bezapelacyjnie). Bo stworzyli historię i nikt im tego nie odbierze (nie rozwodzę się czy jest ona właściwa, moralna czy mądra - to przecież bez większego sensu - oni się na to zgodzili).

Reżyser słusznie chyba wziął na warsztat ten temat - teraz już łatwo bowiem zrozumieć, kiedy narodziła się Europa ojczyzn (i świat krajów). Francja, Anglia, Prusy (Niemcy) - a także ich zamorski kuzyn Stany Zjednoczone - powstały właśnie wtedy, na przełomie wieków XVIII-go i XIX-go (wcześniej byli tylko Anglicy, Francuzi, Prusacy i Jankesi). To co mamy dziś, urodziło się właśnie wtedy - akuszerem tego monstrualnego porodu był mały, korsykański zbir (lub parweniusz, jak go w filmie nazywają). Sam chyba zresztą złamany tą tragedią - ale przy tym zadziwiająco godny (i momentami nawet pogodny). 'Europa? Czym się tu zachwycać - my od zawsze tylko się tutaj rąbiemy toporami i palimy na stosach' - mówi Anglik do Amerykanki w drugim sezonie serialu "Biały lotos" - i naprawę trudno jest się z tym zdaniem nie zgodzić, oglądając dzieło Scotta.

Na koniec subiektywna ocena: jak dla mnie dzieło (przez duże D), choć całą noc zastanawiałem się czy na pewno. Pomijając słabość do historii, nie mogłem nie ulec tej pięknie odmalowanej - a przy tym całkiem niepatetycznej - epickości tego dzieła. Choć wchodząc do kina postanowiłem wycelować w ten film lufę krytyki - to niestety, niczym prosty żołnierz z 5-go regimentu celujący w Napoleona, szybciutko przeszedłem na jego stronę (w filmie po jednym celnym zdaniu - u mnie po jednej poruszającej scenie).

Nie wiem, czy będzie to ukoronowanie twórczości Scotta i Phoenixa (mam nadzieję że nie) - ale jakby co, mogą już spać spokojnie. Niech teraz już kręcą filmy jakie zechcą - experymentalne, offowe, sensacyjne, komedie - to już bez znaczenia. W swojej lidze zwyciężają po raz kolejny, bezapelacyjnie i kropka. Napoleona obejrzę po raz kolejny, i jeszcze raz - i potem ponownie (w pierwszej kolejności wersję reżyserską, dłuższą o 1,5h - co może oznaczać, że będzie to trochę inny film). Tylko tak, szary, nikomu nie potrzebny życiowy weteran, można dziś chyba uczestniczyć w zwycięstwie - choćby  tylko tym wyimaginowanym. Bo jednak nic nie smakuje tak, jak zwycięstwo (z delikatnym, ale wyraźnym, posmakiem nadchodzącej klęski w tyle języka). Samotność, trud i triumf, znowu samotność - przewidywalne do bólu koło życia. Karma jaka jest, każdy widzi. Tymczasem jednak:

Gwardia umiera, ale się nie poddaje (dzięki Ridley).

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

SPIS DZIEŁ ZDROJOWYCH / rok 2024

Fot. Bernard Hermant / unsplash.com JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM: >>>ZOSTAŃ PATRONEM<<< >>>POSTAW KAWĘ<<<  Roczny spis treści - texty uporządkowane wg. cykli (od najliczniejszych). "Chłopiec i czapla" Hayao Miyazakiego (recenzja filmu animowanego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Civil War" Alexa Garlanda (recenzja filmu fabularnego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Perfect Days" Wima Wendersa (recenzja filmu fabularnego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Gościnne występy. Kawałki o projektowaniu" Marcina Wichy (recenzja książki) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Ostrygi i kamienie. Opowieść o Normandii, Bretanii i Pikardii" Krzysztofa Vargi (recenzja książki) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Wynajdując powody, czyli eugeniusz ze mnie" (o wszystkim i o niczym) kliknij, żeby poczytać "A powinienem przecież być nad wodą" (o wodzie i lądzie) kli...

PUNKT PO PUNKCIE I W PODPUNKTACH / Pozdrowienia z otchłani

>>>POSTAW KAWĘ<<<   Punkt po punkcie i w podpunktach, czyli wzorowany* dziennik wewnętrzno-zewnętrzny, publikowany na bieżąco oraz z dala od społecznościówek * [NA PUNKTY] / Wojciech Albiński   2024 07 16. Dziś po dwutygodniowym okienku znowu wyszły "Punkty" Wojtka Albińskiego. Zdecydowałem, że będę wspominał o oryginale i protoplaście moich 'Punktów' - w każdym 1-ym punkcie kolejnych punktów. Tak zdrapałem zdrapkę, że zdrapał się też kod konkursowy, który miał zmienić moje życie. Znaczy się nie zostanę surferem. Nowa biedra w polu na wykończeniu, jeszcze dorobią parking. Póki co brodzili w błocie - jak w 1670. Mnie uczyli, że budowę zaczyna się od parkingu (bo bagno jest dla świń). Lata 30-e w życiu człowieka to czas, w którym najlepszym kolegą najczęściej jest własny staruszek. 17. Chyba powinienem być dumny, że "Elegia dla bidoków" to jedna z nielicznych książek, której nie byłem w stanie przeczytać do końca. Ani nawet do połowy - bo ...

SPIS DZIEŁ ZDROJOWYCH / rok 2023

Fot. Nirzar Pangakar / unsplash.com Na koniec każdego roku warto ogarnąć texty na blogu - w związku z czym zamieszczam roczny spis treści. Texty uporządkowane są według cykli - od najliczniej reprezentowanych po te najkrótsze. Wewnątrz każdego cyklu texty uszeregowano wg. publikacji - od najnowszych (u góry) do najstarszych (na dole kolumny). Każdy text ma jednozdaniowe info nawigacyjne (w nawiasie pod tytułem) i odpowiedni link (odsyłacz do konkretnego artykułu). Mam nadzieję, że ten mały ordnung ułatwi poruszanie się po blogu i pomoże łatwo znaleźć pożądane lub poszukiwane texty . JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM: >>>ZOSTAŃ PATRONEM<<< >>>POSTAW KAWĘ<<< ○ Podsumowując (o rozterkach felietonisty + garść uwag o tym rzemiośle) kliknij żeby podsumować   ○ Punktując (o zmaganiach z instytucjami/redakcjami + kwestia kultury osobistej) kliknij żeby punktować ○ Gratulując   (trochę o festiwalu literackim i kulturze polsk...